2017 – rok św. Brata Alberta

dodano 18 grudnia 2016

Sejm Rzeczypospolitej Polskiej
uchwałą z dnia 22 czerwca 2016 r.

ustanowił rok 2017
rokiem Adama Chmielowskiego
– Św. Brata Alberta.


ŻYCIORYS

Św. Brat Albert Chmielowski – Adam Bernard Hilary Chmielowski – urodził się 20 sierpnia 1845 r. w Igołomi koło Krakowa. Był najstarszym z trójki dzieci Wojciecha i Józefy.

Jako osiemnastoletni student Szkoły Rolniczo-Leśnej w Puławach brał udział w powstaniu styczniowym. W przegranej bitwie pod Mełchowem został ranny, w wyniku czego amputowano mu nogę. Po wydostaniu się z niewoli, wyjechał do Francji.

W 1864 r. rozpoczął studia malarskie w Paryżu. Po amnestii w 1865 r. przyjechał do Warszawy, gdzie również studiował malarstwo, które później kontynuował w Gandawie i w Akademii Sztuk Pięknych w Monachium (1869-1874).

Po powrocie do kraju w 1874 r. tworzył dzieła, w których coraz częściej pojawiała się tematyka religijna. Malarstwo Chmielowskiego charakteryzowało się prostotą środków, naturalnością i nastrojowością. Oprócz tematyki religijnej malował również realistyczne obrazy. W latach 80-tych powstał jego słynny obraz „Ecce Homo”.

Adam Chmielowski wstąpił jezuitów, jednak po pół roku opuścił nowicjat i wyjechał na Podole do swojego brata Stanisława. Tam związał się z tercjarzami św. Franciszka i prowadził pracę apostolską wśród ludności wiejskiej. W 1884 r. wrócił do Krakowa, gdzie poświęcił się służbie bezdomnym i opuszczonym.

W 1887 r. za zgodą Albina kard. Dunajewskiego przywdział habit, a rok później złożył śluby zakonne, przyjmując imię Albert i dając początek nowej rodzinie zakonnej. Założył zgromadzenia: Braci Albertynów (1888 r.) i Sióstr Albertynek (1891 r.), które oparte zostały na regule św. Franciszka z Asyżu.

Brat Albert zajmował się biednymi i bezdomnymi. Ogrzewalnie miejskie dla bezdomnych przemieniał w przytuliska. Nie dysponując środkami materialnymi kwestował na utrzymanie ubogich. Oddając się z biegiem czasu coraz pełniej posłudze ubogim rezygnował stopniowo z malowania obrazów. Służbę na rzecz bezdomnych i nędzarzy uważał za formę kultu Męki Pańskiej.

Zakładał domy dla sierot, kalek, starców i nieuleczalnie chorych. Pomagał bezrobotnym organizując dla nich pracę. Słynne są słowa Brata Alberta, że

„trzeba każdemu dać jeść, bezdomnemu miejsce, a nagiemu odzież, bez dachu i kawałka chleba może on już tylko kraść albo żebrać dla utrzymania życia”.

Schorowany brat Albert, „brat opuchlaków” jak go nazywano, zmarł 25 grudnia 1916 r. w Krakowie. W 1938 r. prezydent Polski Ignacy Mościcki nadał mu pośmiertnie Wielką Wstęgę Orderu Polonia Restituta za wybitne zasługi w działalności niepodległościowej i na polu pracy społecznej.

Wyniesienia Brata Alberta do chwały ołtarzy, zarówno beatyfikacji (1983 r. w Krakowie), jak i kanonizacji (12 listopada 1989 r. w Rzymie) dokonał Ojciec Święty Jan Paweł II. Relikwie Świętego znajdują się w Sanktuarium Świętego Brata Alberta Ecce Homo w Krakowie.


DUCHOWOŚĆ

Ojciec Święty Jan Paweł II w Liście skierowanym do rodziny albertyńskiej z okazji 150. rocznicy urodzin św. Brata Alberta, tak scharakteryzował Jego duchowość:

„Jest to święty o duchowości urzekającej zarówno swym bogactwem, jak i swą prostotą. Pan Bóg prowadził go drogą niezwykłą: uczestnik powstania styczniowego, utalentowany student, artysta-malarz, który staje się naszym polskim „Biedaczyną” (jak św. Franciszek z Asyżu) szarym bratem, pokornym jałmużnikiem i heroicznym apostołem miłosierdzia.”
(Jan Paweł II, Rzym 6 stycznia 1995).

Wszystko to, co złożyło się na drogę życia św. Brata Alberta, stało się podłożem jego duchowości. Bezpośrednim wzorcem kształtującym duchowość św. Brata Alberta jest św. Franciszek z Asyżu. Jakkolwiek Brat Albert czerpał też z innych źródeł, np. jak od św. Jana od Krzyża i św. Wincentego a’Paulo, jednak przede wszystkim reprezentuje on ducha franciszkańskiego, nadając mu swoiste, oryginalne ujęcie.

Jest to duchowość na wskroś ewangeliczna. Św. Brat Albert odczytał Ewangelię Pana naszego Jezusa Chrystusa dosłownie i wcielał ją w życie z całym radykalizmem. Całe życie Chrystusa było dla św. Brata Alberta objawieniem niepojętej miłości Boga ku ludziom. Za przykładem św. Franciszka rozmiłował się szczególnie w tajemnicy Żłóbka, Krzyża i Męki Chrystusa oraz Eucharystii.

Ta wdzięczna miłość skłaniała św. Brata Alberta do całkowitego oddania siebie Bogu, co wyrażało się przede wszystkim w szukaniu i wypełnianiu we wszystkim Jego woli. Wola Boża przede wszystkim i tylko to – oto jego życiowy program. Wolę Bożą odkrywał św. Brat Albert w głębokiej i pokornej modlitwie, sięgającej kontemplacji. Charakterystycznym rysem jego duchowości było łączenie modlitwy z twardym czynem posługi bliźnim oraz przekształcanie pracy w modlitwę, dopełnianą w najpiękniejszej formie całkowitym darem z siebie. Jeśliby cię zawołano do biedaka idź natychmiast do niego – mawiał – choćbyś był w świętym zachwyceniu, gdyż opuścisz Chrystusa dla Chrystusa.

W naśladowaniu Chrystusa przez praktykę rad ewangelicznych Brat Albert, za św. Franciszkiem, w sposób szczególny rozmiłował się w ubóstwie i zachowywał je z całym radykalizmem. Dla św. Brata Alberta ubóstwo było najpełniejszym uczestnictwem w ubóstwie samego Chrystusa Pana, który będąc bogaty, dla nas stał się ubogim, aby nas ubóstwem Swoim ubogacić (por. 2 Kor 8, 9). Ubóstwo św. Brata Alberta miało źródło w całkowitym zawierzeniu Bożej Opatrzności: wszystko zdawać na Opatrzność – powtarzał. Była to prosta konsekwencja tego, że kto wybiera Boga, ten w Nim znajduje wszystko i staje się wewnętrznie wolnym od dóbr tego świata.

Z ubóstwem łączył św. Brat Albert ducha pokuty, jako drogi oczyszczenia serca i ekspiacji Bogu za grzechy świata. Pokuta miała charakter pogodny i radosny, jako wyraz wdzięczności Chrystusowi za Jego mękę odkupieńczą. Wyrażała się ona w prostym stylu życia i chętnym podejmowaniu trudów w służbie Bogu i bliźnim.

Charakterystyczną cechą duchowości św. Brata Alberta była wrodzona dobroć serca. Jego biograf ks. Lewandowski pisze:

„ilekroć odwaga i dobre serce szły w zawody i ścierały się ze sobą,
dobroć i miłosierdzie zawsze tryumf odnosiły.”

Dziś już niemal powszechnie mówi się, że Brat Albert był dobry jak chleb, a jego maksyma o dobroci na wzór chleba trafia do wielu serc, otwierając je na miłość bliźniego. Oto jej dosłowny tekst:

„Powinno się być dobrym jak chleb; powinno się być jak chleb, który dla wszystkich leży na stole, z którego każdy może kęs dla siebie ukroić i nakarmić się, jeśli jest głodny.”

Trudno byłoby pominąć w życiu wewnętrznym św. Brata Alberta szczególny rys duchowości maryjnej. W notatkach osobistych zostawił między innymi takie świadectwo o Matce Bożej:

„Ona mnie prowadziła przez całe życie.
Matkę Najświętszą obieram za Patronkę w moich trudnościach.
Chcę Ją czcić osobnym nabożeństwem przez cały ciąg życia i całą wieczność.”

Św. Brata Alberta znamionowała głęboka pokora serca i pełne zawierzenie Bogu, który w Swej nieskończonej miłości użył go za narzędzie Swego Miłosierdzia, obdarzając specjalnym charyzmatem służby ludziom najbiedniejszym. Rozmiłowany w Męce Pańskiej, Brat Albert szczególnie głęboko wniknął w tajemnicę Chrystusa Cierpiącego i znieważonego przed sądem Piłata: Ecce Homo. Kontemplując tę bezmierną Miłość Chrystusa względem człowieka, w duchu wdzięcznej miłości zapragnął oddać się Mu w darze.

„Czy Panu Jezusowi, cierpiącemu mękę
i za mnie ukrzyżowanemu, mogę czego odmówić?”
– pytał siebie.

Malowany przez niego obraz Ecce Homo stał się milczącym świadkiem jego rozmów z Chrystusem i ostatecznej decyzji pełnego oddania. W Ewangelii odkrył Brat Albert wstrząsającą prawdę słów Chrystusa, w których On sam utożsamia się z człowiekiem, zwłaszcza z „najmniejszym”: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci Moich najmniejszych – Mnieście uczynili (Mt 25, 40).

Kontemplując Chrystusa Ecce Homo, Brat Albert dostrzegał Go w ludziach o znieważonym obliczu, w ludziach opuszczonych i najbiedniejszych, i postanowił poświęcić im swe życie, służąc w nich samemu Chrystusowi Panu. To miłość ku Chrystusowi Ecce Homo kazała mu wyrzec się wszystkiego, zrezygnować z umiłowanego malarstwa, zejść do największej ludzkiej nędzy i stanąć wśród nich jak brat wśród braci, by dźwigać ich z nędzy materialnej i duchowej, ratować w nich godność ludzką i odnawiać obraz Boży w ich duszach. Tu właśnie leży istota charyzmatu św. Brata Alberta: służba samemu Chrystusowi w najuboższych.


CIEKAWOSTKI

Z żywotów brata Alberta wyłaniają się jakby dwie postacie założyciela rodziny albertyńskiej. Z jednej strony mamy ascetę, dodającego sobie coraz to nowe umartwienia i ograniczenia, a z drugiej strony człowieka dowcipnego, promieniującego na otoczenie optymizmem i radością. Oto garść wspomnień o bracie Albercie, mówiących jakże wiele o jego osobowości.

NIE DŁUŻEJ NIŻ 15 MINUT

Bardzo szanował niewiasty, uważał je za coś pośredniego między aniołem a człowiekiem. Żeby nie było niepotrzebnych kontaktów między braćmi a siostrami, postawił zasadę, że przy załatwianiu spraw z braćmi muszą zawsze być dwie siostry, a rozmowa nie może trwać dłużej niż 15 minut, i to z zegarkiem w ręce.

ZE WSPÓLNEGO KOTŁA

Umartwienie brata Alberta objawiało się między innymi w tym, że jadł to, co wszystkim podawano, tj. ze wspólnego kotła, mimo że chorując na żołądek, potrzebował wyjątkowej diety. Jeździł zawsze pociągami III klasą, tj. najtańszymi i najbardziej niewygodnymi. Gabriel Kawa-Łęczny zeznał, że w 1913r. spotkał w przepełnionym pociągu stojącego brata Alberta. Jako młody 25-letni człowiek chciał mu odstąpić swoje miejsce siedzące, ale brat Albert nie skorzystał z jego uprzejmości, mówiąc: „Ja jestem mocniejszy od pana, bo mam żelazną nogę”.

BEZ JĘKU

W początkach zgromadzenia nie starał się o kaplicę w domu, bo chciał, aby uczestnictwo we Mszy św. było połączone z trudem i ofiarą, bo czasem do kościoła bywało bardzo daleko, jak np. w Prusiu. Brat Albert umiał modlić się wszędzie: na schodach do kaplicy, wśród drzew w lesie i w pociągu.

W chorobie był niezwykle cierpliwy. Nieraz dostawał nagle silnych bólów i wtedy prosił o coś gorącego do picia lub kładł się na podłodze, dopóki bóle nie przeszły, ale nigdy nie jęczał. Dopiero w ostatniej chorobie nie mógł powstrzymać jęku. O cierpieniu napisał kiedyś: „Choćbym wieki żył, a nie cierpiał, na nic by się to życie ani mnie, ani zgromadzeniu nie przydało”. Używał umartwień zewnętrznych; po jego śmierci znaleziono w celi włosiennicę, dyscyplinę i pasek żelazny.

TĘSKNOTA ZA MALOWANIEM

Malarz – artysta nigdy właściwie nie „umarł” w bracie Albercie. Był bardzo wrażliwy na piękno, gdziekolwiek by je zobaczył, a miał silnie rozwinięty zmysł obserwacyjny. Raz w tramwaju patrzał cały czas na 30-letniego Żyda, którego rysy twarzy uderzały swą pięknością. „Co za głowa” – mówił potem do brata Piotra – „znakomity model do głowy Chrystusa. Szkoda, że już namalowałem swojego Chrystusa (Ecce Homo), byłbym Go namalował teraz według tego wzoru”. Podobała mu się też głowa brata Leona spod Czerwonego i malował go, ale ktoś zniszczył ten obraz. Szkicował czasem główki lub grupę osób. W podróży mówił nieraz do towarzysza: „Patrz, bracie, jakie to piękne”. Najbardziej lubił jesień, bo wtedy gra barw radowała wrażliwą duszę brata Alberta.

Może to prawda, a może tylko legenda, co czytamy w książce Pii Górskiej: „Musiał chwilami tęsknić za wymalowaniem obrazu. (…) Opowiadano, że brat Albert zatrzymał się raz w przydrożnym zajeździe, gdzie zobaczył na stole paletę z farbami. Gdy został sam, odetchnął rozkosznie wonią farb, obejrzał kasetę, otworzył tubki, przymierzył paletę, a przed nim leżała jasna powierzchnia stołu. Nagle coś porwało malarza i zaczął malować. A gospodarz załamał ręce nad zniszczonym stołem. Myślał, że przyjezdny jest poczciwym zakonnikiem, a to był przebrany malarz. (…) W tej izbie nie było już brata Alberta, był tylko Adam Chmielowski”.

Do brata, który mu spalił szkice obrazów, powiedział tylko: „Oj, ty prostaku, prostaku”. I z żalem mówił: „Popalił mi wszystko”.

NA SMUTKI – ŚMIECH

Brat Albert miał duże poczucie humoru. Nie lubił bardzo, gdy któraś z sióstr była smutna. Zaraz ją wołał, dopytywał o powód smutku i starał się ją uspokoić lub żartem dowcipnym rozweselić. Gdy raz siostra Gerarda siedziała na ziemi pogrążona w głębokim żalu, że nie może dogodzić swojej przełożonej, przystanął przy niej brat Albert i odgadując powód smutku, znienacka powiedział: „Prawda, Gerardziu, lepiej ci było, jak nieboszczyk żył! Przyniósł ci wody, narąbał ci drzewa, napalił ci w piecu i nigdy cię nie krzyczał”. Na to młoda siostra wybuchła zdrowym śmiechem, a o to właśnie dobremu ojcu chodziło. A cała puenta leży w tym, że inna przechodząca siostra, przypadkiem słysząc to, pomyślała sobie ze zdziwieniem: „Taka młoda, a już wdowa”.

DLACZEGO JACEK MALCZEWSKI NIE ZOSTAŁ ALBERTYNEM

Brat Albert potrafił śpiewać siostrom wesołe piosenki lub deklamować zabawne wierszyki, w rodzaju:

Niech nam Siostra Starsza długie lata żyje,
Póki komar wody z morza nie wypije,
Komarze, komarze, pij wodę powoli,
Niech się nasza Matka nażyje do woli.

Jackowi Malczewskiemu, który miał ochotę zostać albertynem, powiedział: „Nie przyjmę cię, bo ty, Jacku, jesteś taki esteta, że chcesz pewno w trumnie ładnie wyglądać w kapturze”.

s. Magdalena Kaczmarzyk, „Trudne drogi miłości. Bł. brat Albert”